Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/46

Ta strona została przepisana.

— Ba! alboż to mało czasu jeszcze do otwarcia Salonu. Przez sześć miesięcy małoż to zrobi się roboty! Tym razem może nareszcie dam sobie dowód, że nie jestem bydlęciem.
Począł pogwizdywać głośno, zachwycony, choć nie mówił tego, ze szkicu, który zrobił z głowy Krystyny, przejęty jednym z tych wielkich porywów nadziei z jakich popadał znów tem głębiej w udręczenia artysty, którego trawiła namiętność przygód.
— No, dajmy pokój próżniactwu! Skoro tu jesteś... zaczynajmy.
Sandoz przez przyjaźń dla niego i aby oszczędzić kosztów na model, ofiarował mu się pozować do postaci mężczyzny na pierwszym planie. W ciągu czterech czy pięciu niedziel, jedynego dnia, w którym był wolny, figura była umieszczoną. Już wkładał żakietę aksamitną, kiedy przyszła mu na myśl nagła uwaga.
— Słuchajno, tyś nie jadł porządnego śniadania, skoro zajęty byłeś pracą... Zejdź zjeść kotlet, ja tu poczekam na ciebie.
Myśl stracenia czasu obruszyła Klaudyusza.
— Ale owszem, jestem już po śniadaniu, popatrz na rondelek!... A potem widzisz, że tam został kawał bułki. Zjem go... Dalej, dalej, do pozy, próżniaku!
Żywo brał za paletę, za pędzle, dodając:
— Dubuche przyjdzie po nas dziś wieczorem, nieprawdaż?