Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/461

Ta strona została przepisana.

— Patrz! ja, któremu ty może zazdrościsz, mój stary, tak! ja, który rozpoczynam robić interesa, jak mówią mieszczanie, który wydaję szpargały i biorę za nie pieniądze, co chcesz! ja z tego umieram... Powtarzałem ci to nieraz, ale ty mi nie wierzysz; ponieważ szczęście dla ciebie, co stwarzasz z takim trudem i nie możesz dać się poznać publiczności, polegałoby oczywiście na szybkiem produkowaniu, na tem, aby cię widziano, chwalono lub potępiano... Ah! bądź przyjętym do przyszłego Salonu, wejdź w ten zgiełk, stwarzaj inne obrazy; a powiesz mi następnie, czy ci to wystarcza, czy jesteś szczęśliwym nareszcie.. Słuchaj, praca zajęła całe moje istnienie. Zwolna, po trochu skradła mi matkę, żonę, i wszystko co kocham. Ten zarodek, rzucony w czaszkę, wyjada ci mózg, wrasta ci w piersi, obejmuje wszystkie członki, toczy całe ciało. Skoro tylko porwę się z łóżka rano, chwyta mię praca, trzyma u stolika, niepozwalając odetchnąć ani na chwilę świeżem, swobodnem powietrzem; potem idzie ze mną do śniadania, w milczeniu przeżuwam frazesy mojej pracy wraz z chlebem; potem towarzyszy mi, gdy wychodzę, powraca na obiad i siada wraz ze mną u talerza, kładzie się wraz ze mną na poduszce, tak bezmiłosierna, że nie mogę przerwać rozpoczętego „dzieła“, którego życie rozciąga się aż do snów moich... I niemasz istoty, coby istniała dla mnie po za tą pracą, idę uścisnąć matkę, tak roztargniony, że w dziesięć minut po wyjściu