— Zabiorę się do niego napowrót — powtórzył Klaudyusz — i zabije mnie, zabije moją żonę, moje dziecko, dom cały, ale to będzie arcydzieło, na Boga!
Krystyna poszła usiąść napowrót. Powrócono do Jakuba, który odkrył się znowu bezwiednym ruchem drobnych rączek, odddychał wciąż z głową zanurzoną w poduszkach, podobną do jakiegoś ciężaru, pod którym uginało się łóżko. Odchodząc Sandoz wyraził swe obawy. Matka zdawała się osłupiałą, ojciec powracał już przed swój obraz, owe „dzieło“, które miał stworzyć, którego namiętne złudzenie pokonywało w nim bolesną rzeczywistość choroby dziecka, tej krwi z krwi jego.
Nazajutrz rano, Klaudyusz kończył się ubierać, kiedy usłyszał przerażony głos Krystyny, wołającej go. Ona również zbudziła się nagle z ciężkiego snu, co ją zmorzył na krześle, na którem czuwała przy chorym.
— Klaudyuszu! Klaudyuszu! przyjdźże... On umarł!
Przybiegł z szeroko rozwartemi oczyma, potykając się, nie rozumiejąc nic, powtarzając z wyrazem głębokiego zdumienia:
— Jakto? umarł!
Przez chwilę stali w osłupieniu nad łóżkiem. Biedna istota leżała na wznak, z tą nieszczęsną głową, pierwotnie zakrojoną na dużą głowę ge-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/468
Ta strona została przepisana.