Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/469

Ta strona została przepisana.

nialnego dziecka, a obecnie wybujałą do rozmiarów głowy kretyna. Zdało się, że się nieporuszył od dnia wczorajszego; tylko usta jego poszerzone, sine, nie oddychały już, a oczy rozwarte były w próżnię. Ojciec dotknął go i zobaczył, że był jak lód zimny.
— To prawda, umarł.
I przerażenie ich było tak wielkie, te przez chwilę jeszcze oczy ich były suche, unieruchomione widokiem nieprawdopodobnego nieszczęścia.
Potem pod Krystyną ugięły się kolana; padła przed łóżkiem, załamała ręce, oparła czoło o brzeg materaca i płakała wielkim szlochem, który ją wstrząsał całą. W tej pierwszej straszliwej chwili, na rozpacz jej składał się głównie dojmujący wyrzut, że niekochała dosyć tego biednego dziecka. Od razu przed jej oczyma roztoczyły się dni wszystkie i każdy przynosił jej z sobą żal, niecierpliwe słowa, brak pieszczot, szorstkość nieraz. A dziś, wszystko było skończone, nigdy już nie wynagrodzi tego, że mu skradła swe serce. On, którego uważała za tak nieposłusznego, posłuchał teraz aż nadto. Powtarzała mu tak często: „cicho bądź, pozwól pracować ojcu!“, że wreszcie zamilkł na zawsze. Ta myśl dławiła ją, każde łkanie wyrywało jej głuchy okrzyk.
Klaudyusz począł chodzić po pokoju party nerwową potrzebą zmiany miejsca. Twarz wykrzy-