Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/470

Ta strona została przepisana.

wiła mu się kurczowo, z rzadka spadały mu po twarzy wielkie łzy, które ocierał dłonią. A kiedy przechodził przed trupem, niemógł za każdym razem powstrzymać się od popatrzenia na niego. Te oczy nieruchome, rozwarte szeroko, zdawały się przyciągać go przemocą. Naprzód opierał się, myśl niejasna utrwalała się, wreszcie ogarnęła go całkowicie. Uległ nakoniec, wziął małe płótno i siadł robić studyum z umarłego dziecka. Przez pierwsze kilka minut, łzy nie dozwalały mu nic widzieć, topiły wszystko we mgle, ocierał je wciąż a pendzel drżał mu w ręce. Potem, praca osuszyła powieki, nadała pewności ręce; i niebawem nie leżał tam już zastygły trup jego syna, był tylko model, przedmiot, który go zajmował i roznamiętniał. Ten wybujały rysunek głowy, ten koloryt woskowy ciała, te oczy, podobne do dziur rozwartych w próżnię, wszystko to podniecało go, rozpłomieniało. Odchodził, przypatrywał się z upodobaniem, uśmiechał z lekka do swego „dzieła“.
Kiedy Krystyna podniosła się z kolan, zastała go tak przy robocie. Wtedy w nowym napadzie płaczu, powiedziała tylko:
— Ah! możesz go malować, już teraz ci się nie ruszy!
Przez ciąg pięciu godzin, Klaudyusz pracował. A trzeciego dnia, kiedy Sandoz odprowadził go z cmentarza po pogrzebie, zadrżał z litości i zachwytu, stanąwszy przed obrazkiem. Był to je-