rana do nocy... Nie chciałem wystawiać, bo człowiek traci przez to na powadze. I Naudet zabraniał mi tego również. Ale co chcesz? Tak sobie tego życzono, cały zastąp młodych pragnie mnie wybrać do komisyi sędziów, abym ich bronił... O! mój obraz jest nadzwyczaj prosty, bezpretensjonalny, „Śniadanie“, jak go zatytułowałem, dwaj panowie i trzy panie, pod cieniem drzew, goście pałacowi, którzy zabrali z sobą posiłek i spożywają go wśród polanki lasu.. Zobaczysz, to dość oryginalne.
Głos jego zawahał się nieco, a kiedy spotkał oczy Klaudyusza, utkwione w niego uważnie, zmieszał się do reszty i dla odwrócenia rozmowy, począł żartować z obrazka, ustawionego na stalugach.
— To, to świństwo, o które prosił mnie Naudet. A, ja wiem dobrze, czego mi brak, cokolwiek tego, czego ty masz za wiele, mój stary... Bo co do mnie, to ty wiesz, że kocham cię zawsze, wczoraj jeszcze broniłem cię w obec malarzy.
Poklepał go po ramieniu, odczuł tajemną pogardę swego niegdy mistrza i chciał go pozyskać sobie na nowo, dawnemi pieszczotami, przymileniami i pochlebstwami kokietki. Całkiem szczerze, pod wpływem pewnego niepokoju, przyrzekł mu raz jeszcze użyć całego swego wpływu, aby obraz jego został przyjęty.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/476
Ta strona została przepisana.