wy przed nużącą, ciężką pracą, która przykuwała gorliwych do połowy nocy przynajmniej.
Właśnie Fagerolles, stojący na posterunku od samego rana, kręcił się, podnosił głos, aby przekrzyczeć całą tę wrzawę.
— No, panowie, brak nam jednego człowieka!... Jednego człowieka dobrej woli potrzeba nam tuta!
I spostrzegłszy w tej chwili Klaudyusza, rzucił się ku niemu i pociągnął go przemocą prawie.
— Ah! ty, zróbże mi tę przyjemność i siądź tutaj, żeby nam pomódz! Cóż u licha, toć przecież za dobrą sprawę!
Klaudyusz naraz znalazł się prezydującym jednego biura i dopełniał powierzonej mu czynności z powagą skromnego człowieka, wzruszony w gruncie, z taką miną, jak gdyby wierzył, że przyjęcie jego obrazu zależnem jest od sumienności jego w tej pracy. Wywoływał głośno zapisane nazwiska na listach, które mu podawano małemi, równemi paczkami, kiedy tymczasem dwaj jego skruktatorowie zapisywali je. A wszystko to pośród najokropniejszego chaosu, jak grad padających dwudziestu, trzydziestu nazwisk naraz rzucanych przez rozmaite głosy, pośród zgiełku nieustannego tłumów. Ponieważ nic nie umiał robić beznamiętnie, ożywił się, dochodził do rozpaczy, ilekroć na której liście nie było nazwiska Fagerolla, szczęśliwy znów, ilekroć po raz jeden więcej mógł je wywołać. Zresztą ra-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/481
Ta strona została przepisana.