Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/482

Ta strona została przepisana.

dość ta spotykała go często, kolega jego bowiem stał się niezmiernie popularnym, pokazując się wszędzie, uczęszczając do wszystkich kawiarni, w których gromadziły się różne grupy wpływowych, ryzykując nawet głośne wyznanie wiary, przyjmując zobowiązania względem młodych, a równocześnie nie zaniedbując kłaniać się bardzo nisko członkom Instytutu. To też pozyskał sobie ogólną sympatyę i Fagerolles był tam czemś w rodzaju psutego przez wszystkich dziecka.
Około szóstej, w dżdżysty ten dzień marcowy, ściemniło się już zupełnie. Służba wniosła lampy, a nieufni artyści, nieme i ponure profile, nadzorujących z pod oka obliczanie głosów; zbliżyły się ku stołowi. Inni wyprawiali różne hece, tu wrzeszczano, naśladując głosy różnych zwierząt, tam znów podśpiewywano. Ale o ósmej dopiero, kiedy podano przekąskę, złożoną z zimnego mięsiwa i wina, wesołość rozpoczęła się na dobre. Wypróżniano gwałtownie butelki, wyścigano się w oczyszczaniu półmisków rozchwytanych i nastał prawdziwy kiermasz w tej olbrzymiej sali, którą pnie, płonące na kominku, oświetlały jakimś odblaskiem kuźni. Potem poczęli palić wszyscy, dym zaćmił mgłą gęstą żółty blask lamp; cała posadzka zasłaną była papierami, porzucanemi podczas wotowania, korkami, kawałkami chleba, potłuczonemi tu i owdzie talerzami, a wszystko to razem stanowiło prawdziwy śmietnik, w któ-