Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/485

Ta strona została przepisana.

czał mu dezercyę ze swego obozu, tak ten renegat umiał go dziś zjednać sobie umiejętnem pochlebstwem. Zresztą młody mistrz, bardzo sprytny, jak mówili koledzy, okazywał się dla debiutantów, dla śmiałków, daleko twardszym, niż członkowie Instytutu i bawił się w humanitarność wtedy tylko, kiedy chciał przeforsować obraz przez siebie protegowany, obfitując wtedy w najzabawniejsze pomysły, intrygując, wyłudzając głosy ze zręcznością kuglarza.
Te prace komisyi sędziów były ciężką pańszczyzną, której było za wiele nawet na silne nogi Bongranda. Codziennie oczekiwał ich, przygotowywany przez stróżów nieskończony szereg wielkich obrazów ustawionych na ziemi, poopieranych o ściany wszystkich sal pierwszego piętra, dokoła całego Pałacu i każdego popołudnia od pierwszej, tych czterdziestu z prezydującym, uzbrojonym w dzwonek, na czele, rozpoczynało tęż samą przechadzkę, trwającą aż do wyczerpania wszystkich liter alfabetu. Sądy wydawano stojący, załatwiano robotę naprędce, odrzucając bez wotowania najgorsze płótna; czasami wszakże dyskusye zatrzymały grupę, kłócono się przez dziesięć minut i zachowywano wreszcie dzieła kwestyonowane do wieczornej rewizyi; podczas takich dysput, dwaj ludzie trzymali za końce sznur dziesięciometrowy, naprężając go, o cztery kroki od linii obrazów, ażeby utrzymać w należytem oddaleniu sędziów, którzy