Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/486

Ta strona została przepisana.

w zapale sprzeczki mogli byli przebić płótno. Za komisyą szło siedmdziesięciu stróżów w białych bluzach, pod komendą brygadyera, wykonywujących każde postanowienie, zakomunikowane przez sekretarzy; przyjęte obrazy oddzielano od odrzuconych, które wynoszono zaraz jak trupy po bitwie. I obchód ten trwał dwie długie godziny bez wypoczynku, bez jednego krzesełka dla odetchnienia, wciąż na nogach drętwiejących ze zmęczenia, pośród przeciągów lodowatych, w obec których najmniej wrażliwi otulali się w futrzane paltoty.
To też przekąska o trzeciej była bardzo pożądana: odpoczynek dwugodzinny przy bufecie, gdzie się zastawało bordeaux, czekoladę, butersznyty, rogaliki. Tam to otwierała się arena dla ustępstw wzajemnych, wymiana wpływów i głosów. Po większej części, wszyscy mieli notatki, gdzie zapisywali sobie nazwiska, aby w natłoku poleceń niezapomnieć o żadnem i zaglądali do nich, przyrzekali wotować za protegowanymi kolegi, jeżeli ten na odwrót czynił tę samą przysługę. Inni natomiast, obcy wszystkim tym intrygom, poważni i obojętni kończyli papierosa ze wzrokiem utkwionym w kłęby dymu.
Następnie, zabierano się ponownie do pracy, ale wygodniej w jednej już tylko sali, gdzie były krzesła a nawet stoły, gdzie posługiwano się papierem, piórami i atramentem. Wszystkie obrazy, które wielkością nie przechodziły stu-