Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/488

Ta strona została przepisana.

że w głębi sumienia jego odzywał się głos sprawiedliwości, głuche poszanowanie człowieka, któremu skradł talent.
Jak na to, dnia tego Mazel był w najgorszym w świecie humorze. Od samego początku posiedzenia zaraz, przybiegł był doń brygadyer z zawiadomieniem:
— Panie Mazel, zaszła wczoraj pomyłka. Odrzucono obraz będący po za konkursem... Wie pan, numer 2530, tę nagą kobietę pod drzewem.
W istocie, poprzedniego dnia wrzucono obraz ów w dół powszechny, pośród jednogłośnej pogardy, nie zwróciwszy zupełnie na to uwagi, że to był utwór jednego z klasycznych malarzy, cenionych przez Instytut, a przelęknienie to brygadyera, ten pyszny figiel mimowolnej egzekucyi, wszystko to rozweselało niesłychanie młodszych członków komisyi, którzy poczęli się śmiać szyderczo a wyzywająco.
Mazel brzydził się takiemi historyami, które, czuł to dobrze, podkopywały wpływ i powagę Szkoły. Żachnął się gniewnie i odrzekł sucho:
— No, to wyłówcież go tam i umieśćcie między przyjętemi... Bo też wczoraj wyrabiali hałas nieznośny. Jakże chcą, żeby człowiek mógł co osądzić porządnie, tak galopem, skoro nawet nie mogę wymódz trochę ciszy!
Uderzył z całej siły w dzwonek.
— A co, panowie, zaczynamy... Cokolwiek dobrej woli, prosiłbym bardzo.