Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/489

Ta strona została przepisana.

Na nieszczęście od pierwszych zaraz obrazów, ustawionych na staludze, zaszło nowe nieprzyjemne zdarzenie. Pośród innych, jedno płótno zwróciło na siebie jego uwagę, tak mu się wydało złem; a ponieważ wzrok miał krótki, pochylił się, aby zobaczyć podpis, mruknąwszy pod nosem:
— Cóż to znów za świństwo?...
Ale coprędzej podniósł głowę, wylękły, bo spostrzegł nazwisko jednego ze swoich przyjaciół, artysty, który również był jednym z szańców zdrowych doktryn. Spodziewając się, że go nie posłyszano, zawołał głośno:
— Wspaniały!... Numer pierwszy, nieprawdaż panowie?
Zgodzono się na numer pierwszy, dający prawo do najlepszego światła. Tylko śmiano się, trącano łokciami. Jego to bardzo dotknęło, stał się nieufny. I wszyscy mniej więcej narażali się na to samo, wielu zdradzało się w pierwszej chwili, a następnie dopiero spostrzegłszy podpis cofało zdanie coprędzej; to też w końcu stali się ostrożnymi, zapewniali się naprzód szybkim rzutem oka o nazwisku malarza, zanim sąd wydali. Zresztą, ilekroć chodziło o dzieło którego z kolegów, jakieś płótno podejrzane którego z członków komisyi, wszyscy byli tak ostrożni, że się uwiadamiali po za plecami malarza: „Uważnie nie wal maczugą, to jego!“