Mimo naprężenie tego posiedzenia, Fagerolles załatwił jedną już sprawę. Był to przerażający portret, malowany przez jednego z jego uczniów, u którego rodziny bardzo bogatej bywał. Musiał uprowadzić na bok Mazela, opowiadając mu historyę wielce sentymentalną o nieszczęśliwym ojcu trzech córek, umierających z głodu; i prezydujący dał się prosić długo: co u dyabła! rzuca się malarstwo, kiedy aż trzeba umierać przy niem z głodu! Niegodzi się w ten sposób wyzyskiwać ludzi swemi trzema córkami! Jednakże podniósł rękę sam naprzód z Fagerollem. Protestowano, irytowano się, dwaj inni członkowie Instytutu byli nawet oburzeni, kiedy nagle Fagerolles szepnął im cichuteńko:
— To dla Mazela, Mazel błagał mię, żebym wotował... Jakiś krewny jego, zdaje mi się. Wreszcie zależy mu na tem.
I dwaj akademicy coprędzej podnieśli ręce, a niebawem znaczna większość przyjęła obraz.
Ale śmiechy, dowcipy, krzyki oburzenia wybuchnęły: postawiono na staludze, „Umarłe dziecko“. Jakto, czy nam tu myślą przysłać całą Morgę? I młodzi pokpiwali sobie z wielkiej głowy; małpa, która zdechła, połknąwszy dynię, oczywiście; starzy zaś przerażeni cofali się.
Fagerolles natychmiast poczuł, że sprawa przegrana. Naprzód starał się żartami zdobyć głosy, zwykłym sobie zręcznym manewrem.
— No, panowie, stary bojownik...
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/490
Ta strona została przepisana.