Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/496

Ta strona została przepisana.

Przerwano mu śmiechem.
— A czy ładna przynajmniej?
Ci panowie wobec kobiecego malarstwa byli nielitościwymi szydercami, pozbywali się wszelkiej galanteryi. On zaś stał zmięszany, owa pani bowiem, o którą chodziło, była protegowaną, Irmy. Drżał z obawy okropnej sceny, jaka go czeka, jeżeli niedotrzyma obietnicy. Ale przyszedł mu wybieg na myśl.
— Tak, ale pan, panie Bongrand... mógłbyś przecież wziąć na swój rachunek z litości to „Umarłe dziecko“?
Bongrand ze ściśniętem sercem, oburzony tym handlem, machnął wielkiemi swemi rękami.
— Ja! ja miałbym wyrządzić tę obelgę prawdziwemu artyście?... Niechajże będzie dumniejszy, na miłość boską, niech nigdy nie przysyła nic do Salonu.
Ponieważ jednak wciąż się śmiano, Fagerolles, chcąc, aby zwycięztwo zostało przy nim, zdecydował się nagle, z miną wyniosłą, jak człowiek, który się nie obawia kompromitacyi:
— Dobrze, biorę go na „moją litość“.
Dano mu brawo, urządzono mu szyderczą owacyę, głębokie ukłony, uściśnienia rąk. Cześć dzielnemu, który miał odwagę swej opinii! Jeden ze stróżów uniósł na ręku nieszczęśliwe płótno, wyśmiane, pomiatane, skalane i tym to sposobem jeden obraz malarza „Otwartego powietrza“ przyjęty został wreszcie przez komisyę.