Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/501

Ta strona została przepisana.

galanteryą dla kobiet, których miał dwór cały, odnawiany bezustanku; potem inni, rywale, nienawidzący się a sypiący sobie wzajem na cały głos pochwały; nieufni, śledzący z po za drzwi powodzenia kolegów, nieśmiali, których za całe królestwo nienamówiłbyś do przejścia przez salę, gdzie umieszczony był ich obraz, blagierzy, ukrywający pod dowcipnem słówkiem, krwawą raną porażki; szczerzy, zamyśleni, starający się zrozumieć, przeniknąć wszystko, w myśli rozdzielający już medale; a były tam także rodziny malarzy, młoda kobieta, urocza, prowadząca dziecko w kokieteryjnej toalecie, mieszczanka kwaśna, chuda, z dwoma pannami u boku, ubranemi czarno, wybujałemi przedwcześnie, gruba matka rozsiadła na ławeczce, z całem plemieniem malców o nieutartych nosach, dojrzała kobieta, piękna jeszcze, matka czterdziestopięcioletnia przyglądająca się z dorosłą córką wystrojonej ladacznicy, kochance ojca, obie bardzo spokojne, zamieniające z sobą tylko uśmiech; i były tam jeszcze modelki, kobiety ciągnące się za rękę i pokazujące sobie wzajem swoje ciała w nagościach obrazów, mówiące głośno, ubrane bez gusta, psujące wspaniałe swe ciała sukniami, w których wydawały się garbate, tuż obok lalek dobrze ubranych, paryżanek, z których po rozpakowaniu nicby nie zostało.
Kiedy się przedarł wreszcie, Klaudyusz przeszedł w drzwi sal na prawo. Litera jego była