Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/502

Ta strona została przepisana.

z tej strony. Zwiedził sale oznaczone literą L i nic nie znalazł. Być może, że płótno jego zbłąkane w zamieszaniu, posłużyło gdzieindziej do zatknięcia jakiejś dziury. Nareszcie, doszedłszy do wielkiej sali Wschodniej, puścił się poprzez inne małe sale uboczne, ten szereg odległy, mniej uczęszczany, gdzie obrazy, zda się, pociemniały ze znudzenia, przez te sale, będące postrachem malarzy. I tam również nic nie znalazł. Oszołomiony, zrozpaczony, włóczył się tak, wyszedł na galeryę ogrodową, szukał dalej między przepełnionemi salami, gdzie niektóre numera wyszły aż na zewnątrz, blade i dygoczące w jaskrawem świetle; potem, po długich wędrówkach wpadł po raz trzeci do honorowego salonu. Duszono się tam teraz. Paryż sławny, bogaty, uwielbiany, wszystko co rozgłośne, talent, milion, wdzięk, mistrze powieści, teatru i dziennikarstwa, członkowie klubu, ludzie salonów lub giełdy, kobiety wielkich stanowisk, szurgoty, aktorki, kobiety z towarzystwa, wszystko to pomieszane razem, napływało falą coraz to więcej rosnącą: i w gniewie daremnych swych poszukiwań, dziwił się pospolitości twarzy, niejednolitości tualet, brakowi eleganckich, a nadmiarowi powszednich, zupełnemu brakowi majestatu tego świata, widzianego z bliska, tak banalnego, że obawa, jaką czuł przed nim, zamieniła się w pogardę. Czyż to są ludzie, którzy może wrzaskiem przyjmować będą jego obraz, jeżeli się odnajdzie?