Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/508

Ta strona została przepisana.

minająca odór psa zamoczonego: widocznie deszcz padał, jedna z tych nagłych ulew wiosennych, bo ci, co przychodzili na ostatku, przynosili z sobą. wilgoć, ubrania ciężkie, parujące w gorącem powietrzu sali. W istocie, nagłe cienie przechodziły już od chwili po płótnie rozciągniętem u sufitu. Klaudyusz, podniósłszy oczy, domyślił się, że tam w górze pędziły ciężkie chmury smagane wichrem, że strugi wody biły o szyby. Jakby odbicie zmory przesuwały się cierne po ścianach, wszystkie obrazy zaćmiewały się, cała publiczność nagle pogrążoną, została w ciemnościach, aż kiedy wicher rozwiał chmury, przed oczyma malarza wynurzyły się znowu z tego brzasku głowy, z temi samemi otwartemi usty, z jednako rozwartemi zachwytem oczyma.
Inna wszakże jeszcze przykrość zachowaną była dla Klaudyusza. Na przeciwległej stronie sali, spostrzegł na lewo obraz Bongranda na wprost obrazu Fagerolla. Przed tym niepopychano się, zwiedzający przechodzili obok niego obojętnie. Był to jednakże najwyższy wysiłek, pocisk przygotowywany od lat wielu, „dzieło“, poczęte z potrzeby stwierdzenia niezmniejszającej się z wiekiem dzielności. Nienawiść, którą żywił do „Wiejskiego wesela“, tego pierwszego arcydzieła, którem mu zawsze rzucano w oczy, popchnęła go do wybrania przedmiotu wprost przeciwnego, był nim „Pogrzeb wiejski“; orszak młodych dziewcząt, rozsypanych pośród łanów