Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/509

Ta strona została przepisana.

owsa i jęczmienia. Podjął walkę przeciw samemu sobie, teraz zobaczą, czy z nim wszystko skończone, czy doświadczenie lat sześćdziesięciu nie było warte tyle przynajmniej, co szczęśliwy zapał młodości; i doświadczenie zostało pobite, „dzieło“ doznało zupełnego niepowodzenia, było jednym z tych głuchych upadków starców, które nie zatrzymują nawet przechodnia. Tu i owdzie były zawsze jeszcze mistrzowskie partye, ministrant, trzymający krzyż, grupa dziewcząt niosących trumnę, których białe suknie opięte na czerwonych ciałach stanowiły ładny kontrast z czarnym świątecznym strojem orszaku pośród zieleni; tylko ksiądz w komży, dziewczyna niosąca chorągiew, rodzina idąca za ciałem, cały obraz zresztą, wykonane były sucho, nieprzyjemnie, z umiejętnością sztywną uporu. Był to powrót nieświadomy, fatalny do sponiewieranego romantyzmu, od którego rozpoczął niegdyś artysta. I co najgorszem było w całej sprawie, to, że obojętność publiczności znajdowała usprawienie w tej sztuce minionej już epoki, w tem malarstwie, pociemniałem, mdłem, które niechwytało jej już w przechodzie od czasu nastania mody pełnych światła obrazów.
W tej właśnie chwili, Bongrand z wahaniem nieśmiałego debiutanta wszedł do sali i Klaudyuszowi ścisnęło się serce, kiedy zobaczył, jak jednym rzutem oka objął swój obraz osamotniony, potem drugiem, obraz Pagerolla oblężony furmal-