nie. W tej jednej chwili malarz doznać musiał gorzkiej samowiedzy swego końca. Tak jest; dotychczas trawiła go obawa powolnej agonii, ale było to tylko zwątpienie, — teraz zaś miał nagłą pewność, że się przeżył, że talent jego zamarł, że nigdy już na świat nie wyda dzieł żywych. Pobladł okropnie; zrobił ruch, jak gdyby chciał uciekać, kiedy wchodzący w tejże samej chwili, drugiemi drzwiami, ze zwykłym swym orszakiem uczniów, rzeźbiarz Chambouvard, zobaczył go i zainterpelował chrapliwym głosem, nietroszcząc się bynajmniej o obecnych.
— Ah! filusie, przyłapałem cię, sam sobą się zachwycasz!
Rzeźbiarz miał tego roku na wystawie „Żniwiarkę“, ohydną, jedną z tych postaci najgłupiej w świecie chybionych; a jednak mimo to, niemniej promieniał zadowoleniem, pewien był, że mu przybyło jedno więcej arcydzieło i szedł z miną bóstwa nieomylnego pośród tłumu, którego śmiechów niesłyszał zupełnie.
Nie odpowiadając mu nic, Bongrand popatrzył na niego tylko oczyma strawionemi gorączką.
— No, a moje tara na dole — mówił dalej tamten — czyś widział?... Niema to jak my, stara Francya!
I szedł już dalej otoczony swym dworem, kłaniając się zdziwionej publice.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/510
Ta strona została przepisana.