Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/514

Ta strona została przepisana.

Śmiał się z tego niedelikatnego odsłaniania prywatnego życia, które od tygodnia zajmowało Paryż młodym mistrzem, wskutek pierwszego artykułu o jego obrazie niewidzianym jeszcze przez nikogo. Cała banda reporterów rozpoczęła kampanię, roztrząsano szczegółowo jego dzieciństwo, ojca, fabrykanta artystycznych wyrobów z cynku, nauki, opisywano gdzie mieszkał, jak żył, wszystko, aż do koloru skarpetek, aż do przyzwyczajenia, które miał — drapania się w koniec nosa. I stanowił on namiętność chwili, ten młody mistrz, na dzisiaj modny, który miał szczęście nieotrzymania wielkiej nagrody rzymskiej i zerwania ze szkołą, której tradycye przecież zachował: powodzenie chwilowe, jakie wiatr przynosi i wiatr rozwiewa, nerwowy kaprys narowistej stolicy, powodzenie przypadku, który wstrząsa tłumami rano, aby wieczorem rzucić je w zupełne zobojętnienie.
Naudet przecież zauważył naraz „Pogrzeb wiejski“.
— Ah! to pański obraz?... Zatem, jak widzę, pan chciałeś zrobić pendant do „Wesela”? Ja byłbym panu to odradził. Ah, „Wesele”! „Wesele”!
Bongrand słuchał go wciąż, nie przestając się uśmiechać; i tylko bolesny fałd przecinał drżące jego usta. Zapominał o arcydziełach, o nieśmiertelności zapewnionej swemu imieniowi, widział tylko chwilę obecną, dozwalającą temu faktorowi,