dziwym tryumfatorem tegorocznego Salonu. Nie sam tylko Fagerolles cię zrabował, wszyscy cię naśladują, sprawiłeś prawdziwą rewolucyę wśród nich, od czasu twego „Otwartego powietrza“, z którego tak się śmieli. Patrzaj! patrzaj! tu jeszcze jeden z tej szkoły „Otwartego powietrza“, tu drugi i tutaj, i tam znowu, wszyscy, wszyscy!
I ręką, gdy szli przez sale, ukazywał płótna. Wistocie, blask światła wprowadzany zwolna, po trochu w współczesne malarstwo wybłysnął teraz w zupełności. Dawny Salon czarny, zaprawny sepią, ustąpił miejsca słonecznemu Salonowi, pełnemu iście wiosennego wesela. Była to zorza, dzień nowy, który zaświecił niegdyś pierwszym brzaskiem w Salonie Odrzuconych, a który w tej chwili rozrastał się coraz więcej, odmładzając obrazy delikatnem światłem, rozpraszającem się na nieskończone odcienie. Wszędy znajdowałeś te błękitnawe odblaski, w portretach nawet, w rodzajowych scenach, w poważnych historycznych obrazach. I wraz z tą formą dawną, z starą tradycyą podziały się gdzieś dawne akademickie temata obrazów, jak gdyby potępiona doktryna uniosła wraz z sobą całą generacyę cieniów; obrazy w wyobraźni wyłącznie poczęte coraz stawały się rzadszemi, trupie nagości mytologii i katolicyzmu, legendy pozbawione wiary, anegdoty pozbawione rzeczywistego życia, cała tandeta Szkoły, którą posługiwały się całe generacye ludzi podstępnych, głupców — wszystko to
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/523
Ta strona została przepisana.