Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/524

Ta strona została przepisana.

zaginęło gdzieś ze szczętem; a u tych, którzy pozostali jeszcze wierni dawnym receptom, u postarzałych nawet mistrzów, wpływ ten był widoczny również, blask słońca przeszedł tamtędy. Zdaleka, na każdym kroku, widziałeś obraz tak świetlany, iż zdawało się, że to mur przebity, że otwiera się okno na zewnątrz. Niebawem padną te mury i wejdzie tu wielka przyroda, bo wyłom był szeroki, szturmem wyparto rutynę w tej wesołej walce odwagi i młodości.
— Ah! udział twój jest jeszcze piękny, mój stary! — mówił dalej Sandoz. — Sztuka dnia jutrzejszego będzie twoją, boś ty ich wszystkich zrobił.
Wówczas Klaudyusz, który dotąd wciąż miał zaciśnięte zęby, wymówił bardzo cicho, z ponurą szorstkością: Co mi przyjdzie z tego, żem ich zrobił, kiedy nie umiałem sam dojść tam. Widzisz, to było za ciężkie dla mnie, i to właśnie mnie dławi.
Giestem dokończył myśli; czuł w tej chwili niemoc swoją, ozuł, że jest gieniuszem formuły, którą z sobą przynosił, czuł udręczenie zwiastuna, który rozsiewa idee, nie zbierając z nich chwały, rozpacz na widok tego, że jest odartym, okradzionym przez fuszerów, przez całą chmarę zręcznych ludzi, roztrwaniających swe siły, zniżających poziom nowej sztuki, zanim on lub kto