Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/53

Ta strona została przepisana.

chrząszczy, aby się przekonać czy to może być jadalne, jak mówiono! Zaduch tak gryzący, dym tak gęsty wydobywać się począł z pulpitu, że Spontini pochwycił za dzbanek, pewnym będąc, że to pożar. A te łupiestwa, te pustoszenia na przechadzkach pól cebulowych; te lekcye greczyzny spisywane naprzód na tablicy wielkiemi literami i odczytywane potem płynnie przez wszystkich hebesów, tak zręcznie, że się profesor ani domyślał; a oweż ławki z dziedzińca upiłowane, a potem obnoszone dokoła sadzawki, niby trupy, w długim orszaku, pośród żałobnych pieśni. A! to było sławne! Dubuche, który reprezentował duchowieństwo, wpadł w sadzawkę chcąc naczerpać wody w kaszkiet, aby mieć tym sposobem kropielnicę. A ta farsa najzabawniejsza, najlepsza owej nocy, kiedy to Pouillaud powiązał wszystkie nocniki w całej sypialni na jeden sznur, przeciągnięty pod wszystkiemi łóżkami, potem rano, a był to ranek wielkich wakacyi, począł, uciekając przez kurytarz i wszystkie trzy piętra schodów, ciągnąć za sobą ten przerażający ogon fajansu, który podskakiwał i rozsypywał się za nim w kawałkach!
Klaudyusz stał z podniesionym w powietrzu pendzlem, z ustami rozszerzonemi serdecznym śmiechem:
— A! to bydlę Pouillaud!... I pisał do ciebie? cóż on tam teraz robi, Pouillaud?
— Ależ nic, nic zupełnie, mój stary, — odpo-