Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/533

Ta strona została przepisana.

głośny, że wszystkie głowy zwróciły się w tę stronę. Palono, — powolny błękitny dymek unosił! się po nad chaosem obrusów poplamionych winem, zarzuconych potłuszczonem naczyniem. Kiedy Fagerollowi również udało się wreszcie wymódz przyniesienie dwóch kieliszków szartrezy, rozpoczął gawędzić z Sandozem, którego oszczędzał, przeczuwając, że to siła. Jory zaś przez ten czas zajął się Klaudyuszem, który na nowo popadł był w odrętwienie i milczenie.
— Wybacz mi, mój kochany, żem ci nie przysłał zaproszenia na mój ślub... Rozumiesz, z powodu naszego położenia wypadało to odbyć całkiem po cichu, nie prosiliśmy nikogo... Mimo to jednak, radbym był cię zawiadomić. Przebaczasz mi, nieprawdaż?
Nagle zebrało mu się na wylewy, począł mu opowiadać szczegółowo o sobie, o obecnem życiu, szczęśliw niem w egoistycznej radości, jaką mu sprawiało poczucie tego, że jest zwycięzkim i tyje, w obec tego biedaka upadłego w walce. Wszystko mu się udawało, jak mówił. Porzucił on był kronikarstwo, czując konieczność jakiegoś poważniejszego uregulowania swego życia; następnie zaczepił się przy redakcyi jednego z wielkich przeglądów artystycznych; powiadano, że pobierał tam trzydzieści tysięcy franków rocznie, nielicząc ubocznych spekulacyjek, które się trafiały przy sprzedażach zbiorów. Chciwość mieszczańska, którą miał po ojcu, ta