Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/540

Ta strona została przepisana.

po przez sale; jakby po przez kraj nieprzyjacielski; gdzie się podziała dawna gwałtowna pogarda, którą głosiło się wyszedłszy ztamtąd, gdzie te długie rozprawy, od których język wysychał i wypróżniała się czaszka. Dubucha nikt już nie widuje. Dwa lub trzy razy na miesiąc przybywa Gagnière z Melun na jakiś koncert; a tak już zobojętniał dla malarstwa, że nie przyszedł nawet do Salonu, w którym przecież wystawił zwyczajny swój obraz, jakiś brzeg Sekwany, przysyłany nieodmiennie od lat piętnastu, trzymany w pięknym tonie szarawym, sumienny i tak dyskretny, że publiczność niedopatrzyła go nigdy.
— Miałem iść właśnie na górę — podjął Mahoudeau — czy nie pójdziesz razem ze mną?
Klaudyusz, pobladły pod wpływom dziwnej przykrości, podnosił oczy w górę co oliwiła. Ah! ten hałas okropny, ten galop wiecznie łaknącego potworu, którego każde uderzenie czuł w swojem ciele!
Wyciągnął rękę, niewymówiwszy ani słowa, aby się z nimi pożegnać.
— Porzucasz nas? — zawołał Sandoz. — Obejdź raz jeszcze z nami a potem wyjdziemy razem.
Następnie jednak litością ścisnęło mu się serce na widok jego zmęczenia, Czuł, że wyczerpała się w nim wszelka odwaga, czuł, że pragnie samotności, przejęty potrzebą jaknajprędszej ztąd ucieczki, aby ukryć swą ranę.