Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/541

Ta strona została przepisana.

— A zatem żegnam cię, mój stary... Przyjdę do ciebie.
Klaudyusz chwiejnym krokiem, ścigany odgłosem burzy szalejącej w górze, zniknął po za posągami ogrodu.
A we dwie godziny później w sali Wschodniej, Sandoz, który był zgubił Mahoudeau w swej wędrówce, a następnie odnalazł wraz z Jorym i Pagerollem, spostrzegł Klaudyusza, stojącego przed własnem swem płótnem, na temże samem miejscu, na którem spotkał go po raz pierwszy. Nieszczęśliwy, w chwili odejścia powrócił tam napowrót, mimowoli przyciągany nieprzepartą jakąś siłą.
O piątej dopiero tłum zmęczony włóczeniem się po salach, wśród nieopisanego gorąca, przejęty tym obłędem trzody, co to dusi się, niemogąc znaleźć wyjścia, począł się cisnąć do odwrotu. Gorąco ciał, wyziew oddechów zapełniły powietrze gęstą parą; a pył posadzek, unoszący się w powietrzu, tworzył mgłę lekką. Ludzie podprowadzali się wzajem jeszcze do pojedynczych obrazów, których treść sama zwracała uwagę i przytrzymywała publiczność. Rozchodzono się, powracano, dreptano bez końca, kobiety zwłaszcza upierały się nieustępować do ostatka i dotrwać do chwili, w której dozorcy wypędzają je wraz z pierwszem uderzeniem szóstej. Grube panie wynalazły sobie miejsca odpoczynku. Inne, mniej szczęśliwe, niezdoławszy pozyskać dla sie-