liczby kilku przyjaciół, nikt dotąd nie wtargnął. Znienawidził pawilon na ulicy Nollet. Zresztą pokup jego książek dotychczas dość utrudniony teraz wzmógł się nagle i małżeństwo pod wpływem tego bogactwa najęło przy ulicy de Londres obszerny apartament, którego urządzenie zajęło ich przez kilka miesięcy. Żałoba zbliżyła jeszcze Sandoza do Klaudyusza wspólnym wstrętem do wszystkich spraw świata. Po okropnym ciosie Salonu niepokoił się on bardzo o swego starego druha, odgadując, że coś złamało się w nim niepowrotnie, że odniósł ranę, przez którą uchodziło zeń niewidzialnie życie. Potem, widząc go tak chłodnym, tak rozsądnym, uspokoił się w końcu cokolwiek.
Często zachodził Sandoz na ulicę Tourlaque, a ilekroć zdarzyło mu się zastać tam samą tylko Krystynę, badał ją, pojmując, że i ona również żyła w śmiertelnej obawie nieszczęścia, o którem nie mówiła nigdy. Znać było na jej twarzy udręczenie, nerwowe drganie matki, ozuwającej nad dzieckiem, która za najmniejszym szelestem, widzi już śmierć stojącą w progu.
Pewnego lipcowego poranku zapytał jej:
— I cóż, jesteś pani zadowoloną? Klaudyusz jest spokojny, pracuje pilnie.
Rzuciła na obraz zwykłe spojrzenie, spojrzenie z pod oka, pełne trwogi i nienawiści.
— Tak, tak, pracuje... Chce wszystko wykończyć zanim zabierze się napowrót do kobiety...
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/546
Ta strona została przepisana.