Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/548

Ta strona została przepisana.

Pewnego wieczora, Krystyna, która teraz była przyjmowana u Sandozów i która nie opuszczała ani jednego czwartku w nadziei, że tam zobaczy jak wielkie, chore jej dziecko rozwesela się nieco, wzięła na bok gospodarza domu, błagając go, aby nazajutrz wpadł do nich. I nazajutrz, Sandoz, mając właśnie zebrać potrzebne notaty do jakiejś powieści z drugiej strony wzgórz Montmartre przybył uprowadzić z sobą Klaudyusza, zabrał go i przetrzymał do samej nocy.
Tego dnia ponieważ wypadło im być u bramy Clignancourt, gdzie się odbywały nieustające ludowe zabawy, karuzele, konie drewniane, strzelnica, doznali zdumienia, znalazłszy się nagle w obec Chaina, tronującego tam w pośród obszernego i bogatego baraku. Był to rodzaj kaplicy bardzo ozdobnej: cztery gry fortunki stały tam szeregiem, obciążone kręgami porcelanowych naczyń, szkieł, różnych gracików, których złocenia świeciły, połyskiwały z brzękiem, podobnym do odgłosów harmoniki, ilekroć ręka gracza wprawiała w ruch krążek, zgrzytający o sprężynę; wielki los, żywy królik nawet ozdobiony różową wstążką walcował i kręcił się bezustanku, oszołomiony przerażeniem. I wszystkie te bogactwa ujęte były w czerwone draperye, lambrekiny, firanki, pośród których w głębi kramu, niby w sakrosanktum widać było zawieszone trzy obrazy, trzy arcydzieła Chaina, które obwoził z sobą z jarmarku na jarmark, z jednego końca Pary-