Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/55

Ta strona została przepisana.

granicznej, która przejmuje człowieka, kiedy się czuje samotnym i wolnym.
Dubuche, który był pensyonarzem, przyłączał się do dwu innych tylko w ciągu wielkich wakacyj. Jemu zresztą nie przychodziły tak łatwo owe wycieczki; nogi miał ociężałe, ciało uśpione dobrego, pilnego ucznia, który wykuć musi wszystko z mozołem. Ale Klaudyusz i Sandoz, byli w nich niezmęczonymi, co niedziela budzili się wzajem o czwartej z rana, rzucając sobie kamyczki w okiennice. Latem zwłaszcza marzyli tylko o Viornie, potoku, którego ciemniutka nić srebrna zrasza dolne łąki Plassans. Mieli zaledwie lat dwanaście, kiedy już umieli pływać; całemi dniami pluskali się w jakiemś wgłębieniu, gdzie się zbierała woda, potem wychodzili nadzy, suszyć się na palącym piasku nadbrzeża, po to tylko, aby zanurzyć się w wodzie znów po chwili; żyli w rzece zanurzeni, płynąc to na plecach, to na brzuchu, zrywając trawę jej stromych wybrzeży, zanurzając się po uszy zaczajeni po całych godzinach, kiedy szło o wytropienie kryjówek węgorzy. Ta woda czysta, opłukująca ich ciała na słońcu, przedłużała ich dzieciństwo, darzyła ich tym dziecięcym, świeżym śmiechem, wówczas kiedy już jako młodzieńcy powracali nieraz w mury miasta w niepokojące parne wieczory lipcowe. Później nieco, paliła ich gorączka myśliwska, ale. to takiego myśliwstwa, jakie praktykuje się w tych stronach, całkowicie po-