Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/550

Ta strona została przepisana.

— To filut! — dodał Klaudyusz — ma własny osobny swój Salon. Doprawdy, to dowcipne!
Twarz Chaina rozpromieniła się radośnie i odrzucił:
— Z pewnością!
Potem wraz z obudzeniem się w nim artystycznej dumy, on, z którego nie można było wyciągnąć nigdy nic, prócz mruczenia, wypowiedział całe zdanie.
— Ah! to pewna, że gdybym jak wy miał był pieniądze, byłbym jak wy wypłynął, bądź co bądź.
Takiem było najgłębsze jego przekonanie. Nigdy, ani na chwilę nie zwątpił o swoim talencie, rzucał po prostu tę drogę dlatego, żo niedawała chleba. W Luwrze, stojąc przed arcydziełami, przekonany był najmocniej, że trzeba tylko czasu, aby zrobić coś podobnego.
— Daj pokój — odparł Klaudyusz, który nagle znów spochmurniał — nie żałuj tego ani trochę, tobie jednemu tylko się udało... Wszakże to idzie, nieprawdaż, ten twój handel?
Ale Chaine począł coś mruczeć gorzko. Nie, nie, dziś nic już nie idzie, i to nawet. Lud już się teraz nie bawi, wszelki pieniądz pochłaniają kupcy win. Daremnie używa się wszelkich sztuczek, aby sprężyna nie zatrzymała się na większych wygranych: ledwie ci starczy na szklankę wody. Potem, ponieważ zbliżyło się nieco ludzi, przerwał sobie te wyrzekania i zakrzyczał