Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/565

Ta strona została przepisana.

mu, trzeszczącego na swych łańcuchach, którego czarna linijka przecinająca fale tak pięknie odbijała na tle ogólnem! Prócz tego, grobla usypana w dolnej części kraju od strona Port-Villez, podniósłszy poziom rzeki, sprawiła, że wszystkie dawne, tak mu dobrze znajome wysepki zalane zostały i zupełnie zniknęły z powierzchni. Nie było już tu teraz tych uroczych zakątków, nie było ruchomych śnieżyn pośród trzcin i sitowia, gdzie się człowiek mógł błąkać i gubić, zupełna ruina wszystkiego, co pięknem tu było i romantycznem, rozpacz taka, że brała ochota wyduszenia wszystkich inżynierów marynarki.
— Patrzaj! Ten kłąb wierzb, które wynurzają się tam na lewo z wody jeszcze, to niegdy Barreux, wysepka, na którą chodziliśmy obaj na długie pogawędki w trawie, czy pamiętasz?... Ah! nędznicy!
Sandoz, który nie mógł nigdy patrzeć na to, jak ścinano drzewo, pobladł równym gniewem, przywiedziony do rozpaczy myślą, że wolno było ludziom niweczyć i koszlawić naturę.
Kiedy wreszcie Klaudyusz zbliżył się do dawnego swego mieszkania, stał się milczącym nagle i zacisnął tylko zęby. Dom ten sprzedano mieszczuchom, dokoła otaczały go teraz żelazne sztachety, do których twarz przycisnął. Różane krzewy pousychały, poschły i drzewa brzoskwiniowe, ogród cały teraz czyściuteńki, z pogracowanemi ścieżkami, kwiatowemi kwaterami i grzę-