która nieodstępowała go teraz nigdy, gadatliwych słów Sandoza, który usiłował go rozweselić. Ten obchodził się z nim jak z metresą, którąby chciał był rozerwać: delikatne i korzenne potrawy, wina upajające, wszystko to zastawiał przed nim. Ale wesołości nie sposób było sprowadzić, Sandoz sam nawet spochmurniał w końcu. Ta wieś niewdzięczna, to Bennecourt tak ukochane, a tak skłonne do zapomnienia, gdzie nienapotkali ani jednego kamienia, któryby był zachował ich pamięć, zachwiało w nim wszelką nadzieję nieśmiertelności. Jeżeli rzeczy, których przywilejem jest wieczność, zapominają tak szybko, czyż sposób liczyć przez chwilę choćby na pamięć ludzi?
— Wiesz, mój stary, co mię czasami przejmuje dreszczem... Czyś ty pomyślał kiedy o tem, że potomność może nie jest owym nieomylnym sędzią, jak ją sobie wyobrażamy? Człowiek pociesza się, że dziś go znieważają, że nie uznają jego wartości, liczy na sprawiedliwość wieków przyszłych, jest jak ten wierny, który znosi wszystkie zgryzoty tej ziemi w imię silnej wiary w życie przyszłe, gdzie to każdemu będzie wymierzono według jego zasług. A jeśli niema raju tak samo dla artysty, jak dla katolika, jeżeli generacye przyszłe tak samo jak współczesne nie zdołają nic zrozumieć, jeżeli przenosić będą nad dzieła pełne siły, drobnostki, głupstwa przyjemne!... Ah! jakże oszukanymi bylibyśmy wówczas, co? Jakież to życie galerników przykutych do pracy
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/568
Ta strona została przepisana.