pozostawał niezmienionym. Prócz tego, wznawiając tym razem dawne zebrania, zamierzał głównie dać Klaudyuszowi pewną rozrywkę, jednym z tych dawnych tak im drogich wieczorów młodości. To też sam czuwał nad rozesłaniem zaproszeń: Klaudyusz i Krystyna przedewszystkiem; Jory z żoną, którą trzeba było przyjmować od czasu małżeństwa; potem Dubuche, który przybywał zawsze sam; Fagerolles, Mahoudeau, Gagnière wreszcie. Będzie dziesięć osób razem i to sami koledzy z dawnej gromadki, nikogo, coby ich mógł żenować i paraliżować porozumienie serdeczne, zupełną wesołość.
Henryka, mniej dowierzająca, wahała się nieco, kiedy układali tę listę współbiesiadników.
— Oh! Fagerolles? Sądzisz, że Fagerolles zechce się spotkać z resztą? Nie jest bynajmniej przez nich lubianym... I Klaudyusza oni nie lubią również, zresztą zauważyłam, jak mi się zdaje, pewien chłód...
Ale przerwał jej, nie chcąc tego przyznać.
— Jakto! chłód?... To zabawne, że kobiety nie mogą zrozumieć nigdy, kiedy mężczyzni żartują z siebie wzajem. W gruncie nie przeszkadza nam to ani trochę, abyśmy dla siebie mieli zawsze toż samo serce.
Tego czwartku Henryka chciała starannie dobrać menu obiadu. Miała teraz cały personaż służbowy pod swoją komendą, kucharkę, lokaja; a jeśli sama nie zajmowała się już przyrządza-
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/572
Ta strona została przepisana.