Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/583

Ta strona została przepisana.

Klaudyusz, pogrążony od chwili już w zamyśleniu, nagle, niby budząc się ze snu jakiegoś, bez wszelkiego przejścia, spytał:
— Czy to zdecydowane już? Czy wybrano już artystów do nowych dekoracyj w Ratuszu?
— Nie — rzekł Mahoudeau — to się zrobi... Ja nic tam nie dostanę, nie znam nikogo... Sam Fagerolles nawet jest mocno zaniepokojony. Jeżeli dziś go tu niema, to dla tego, że to samo przez się jakoś iść nie chce... Ah! jadł on marcepany, dziś to się psuje, trzeszczy, to ich milionowe malarstwo!
Rozśmiał się zadowolonym wreszcie żalem, a Gagnière, siedzący u drugiego końca stołu, zawtórował mu takim samym śmiechem. Wtedy ulżyli sobie zjadliwemi słowy, cieszyli się z ruiny, która sprawiła popłoch w świecie młodych mistrzów. Było to w samej rzeczy fatalne, nadchodziły czasy z góry przepowiedziane, wyśrubowana; przesadzona zwyżka obrazów, doprowadziła do katastrofy. Odkąd panika ogarnęła amatorów, przejętych roznamiętnieniem giełdzistów, pod powiewem wiatru zniżki, ceny spadały z dniem każdym, niepodobieństwem już było co sprzedać. I trzeba było wiedzieć sławnego Naudeta pośród tej kryzys finansowej! Naprzód stawiał jej odważnie czoło, wymyślił iście amerykańską sztuczkę, jakiś jedyny obraz, ukrywany w głębi galeryi, samotny jak bóstwo, obraz, którego ceny powiedzieć nie chciał nawet, z po-