gardliwą pewnością, że nie może znaleźć dość bogatego człowieka i który sprzedał wreszcie za dwa czy trzykroć sto tysięcy franków jakiemuś handlarzowi świń z New-Yorku, dumnemu z tego, że zakupił najdroższy w tym roku obraz. Ale takie sztuczki nie dały się ponawiać i Naudet, którego wydatki wzrastały wraz z zyskami, porwany i pochłonięty szalonym ruchem, będącym własnem jego dziełem, słyszał teraz, jak się zapada pod nim królewski jego pałac, który trzeba było bronić przed atakiem komorników.
— Mahoudeau, pan nie bierzesz jarzyny przerwała uprzejmie Henryeta.
Służący obnosił polędwicę, jedzono, wypróżniano karafki z winem; ale panował taki kwas jakiś, że wszystkie te dobre rzeczy schodziły ze stołu niesprobowane niemal, co niesłychanie martwiło zarówno gospodynię jak gospodarza domu.
— Co? jarzyny? — powtórzył wreszcie rzeźbiarz. — Nie, dziękuję.
I ciągnął dalej:
— Co najzabawniejsza, to, że Naudet ściga teraz Fagerolla. Pyszne! Zamierza już zrobić u niego zajęcie... Ah! to dopiero przypatrzyć się będziemy mogli ślicznemu wymiataniu przy ulicy Villiers u wszystkich małych malarzy, co to posiadali własne pałace. Budowle te pójdą za psie pieniądze na wiosnę... Naudet zatem, który zmusił Fagerolla do stawiania i który umeblował go
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/584
Ta strona została przepisana.