ryerowicz, jakich jest tylu pośród artystów, co się czepiają wszędy, gdzie mogą, publiczności, a szarpią, gdzie się tylko da, kolegów, byle do siebie zwabić mieszczaństwo. Ale Klaudyusz, ten wielki malarz chybiony, ten impotens, co nie jest w możności postawienia jednej postaci na nogi, mimo swą pychę, alboż on nie dość ich nakompromitował. Ah! tak, to pewna, sukces ich leży w zerwaniu z nim! Gdyby mogli raz jeszcze rozpoczynać, z pewnością nie byliby tak głupimi, by się upierać przy rzeczach niemożliwych! I obwiniali go, że sparaliżował ich działalność, że ich eksploatował, oczywiście! eksploatował dłonią tak niezręczną i ciężką, że sam nawet nie odniósł z tego żadnej korzyści.
— Mnie wreszcie — podjął znów Mahoudeau — alboż nie zrobił on na czas jakiś zupełnym idyotą? Kiedy dziś myślę o tem, pytać się muszę zkąd ja, dlaczego przyłączyłem się do jego bandy? Czyżem ja do niego podobny? Alboż było coś wspólnego między nami?... Ha! to rozpacz, spostrzedz się tak późno dopiero!
— A mnie przecież — ciągnął dalej Gagnière — toć on wykradł moją oryginalność! Czy sądzicie, że to zabawne słyszeć zawsze za każdym obrazem od lat piętnastu, powtarzających: Toć to Klaudyusz, nowy Klaudyusz!... O, nie, mam już tego do syta i wolę nic nie robić... Gdybym był wiedział to dawniej, byłbym go unikał.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/591
Ta strona została przepisana.