Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/594

Ta strona została przepisana.

przerywał. Zasłużyłem na to, ponieważ mi się nieudało.
I Sandoz, blednąc, słuchał dalej tej zaciekłości w walce o życie, tych żalów osobistych, które mu odbierały marzenie o wieczystej przyjaźni.
Na szczęście, Henrykę zaniepokoiła gwałtowność dochodzących do salonu głosów. Podniosła się i poszła zawstydzić palących, że tak opuszczają damy dla tego, by się módz sprzeczać. Wszyscy powrócili do salonu spotniali, zdyszani, drżący jeszcze z gniewu. A ponieważ, spojrzawszy na zegar, powiedziała, że Fagerolles pewnie już dziś nie przyjdzie, poczęli znów śmiać się szyderczo, zamieniając z sobą spojrzenia.
— Ah! On miał dobry nos, on jeden! Jego nie weźmie nikt na spotkanie z dawnymi przyjaciółmi, którzy się stali kompromitującymi i których nie cierpi.
W istocie, Fagerolles nie przyszedł. Wieczór wlókł się nieznośnie. Powrócono do sali jadalnej, gdzie zastawiona była herbata na obrusie w guście rossyjskim, z czerwonym szlakiem, przedstawiającym polowanie na jelenia i pod świecznikami, które znów zapłonęły, zastawione były bułeczki, ciasta i cukry, cały barbarzyński zastęp likierów, whisky, jałowcówka, kimel, „raki de Chio“, służący przyniósł jeszcze poncz i uwijał się dokoła stołu, gospodyni domu zaś zalewała herbatę w imbryczku u samowara gotują-