Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/596

Ta strona została przepisana.

łen kolorytu, a potem znów ta fraza śmierci, co powraca w duecie wiolonczeli... Ah! panie! wiolonczele, wiolonczele...
— A Berlioz, pani, arya balowa z „Romea“!... Oh! to solo klarnetów, kobiety kochane, z akompaniamentem harf! Zachwyt, biały obłoczek unoszący się w górę... Rozwija się uroczystość, istny Veronese, tłumna wspaniałość. Wesela w Kanie; i pieśń miłości powraca znowu. Oh! jakże słodka! Oh! coraz głośniej, coraz głośniej...
— Panie, czy słyszałeś w symfonii z a Beethowena ten odgłos pogrzebowego dzwonu wciąż powracający, który, zdaje się, że bije ci o serce?... Tak, widzę to dobrze, że pan czujesz, jak ja, muzyka, to komunia... Beethowen, mój Boże! jakże to smutno, a jednak dobrze znaleźć kogoś, co razem z nami pojmuje go i odczuwa...
— A Schumann, pani, a Wagner... Marzycielstwo Schumanna, nic prócz smyczkowych instrumentów, ciepły deszczyk na akacyowe liście, promień, co je osusza, łza zaledwie w przestrzeni.. Wagner, ah! Wagner, uwertura z „Fliegende Hollander“, pani go lubisz, powiedz pani, że go lubisz! Mnie to przytłacza. Niema nic już, nic zupełnie, umiera się...
Głosy ich zagasły, nie patrzyli na siebie nawet, zatopieni, rozpływający się, tuż obok siebie, z twarzami w górę wzniesionemi.