nie trzeba znów trapić się tak bardzo,.. Rozmawiał dziś przecież dużo, ożywił się, był daleko weselszy tego wieczora. Widocznie jest mu teraz lepiej.
Ale ona strwożonym głosem odrzekła mu:
— Nie, nie, patrz pan na jego oczy. Póki będzie miał te oczy, ja zawsze drżeć będę o niego... Pan zrobiłeś co mogłeś! Czegoś pan nie zrobił, tego nikt nie zrobi. Ah! ileż cierpię nad tem, że ja już za nic się nie liczę, że nic nie mogę!
A potem dodała głośno:
— Klaudyuszu, czy idziesz?
Dwa razy musiała powtórzyć to zapytanie. On jej nie słyszał, w końcu zadrżał, wstrząsnął się cały i powstał, mówiąc, jak gdyby odpowiadał na dalekie jakieś wołanie tam, z horyzontu:
— Tak, idę już, idę.
Kiedy Sandoz i żona jego pozostali nakoniec sami w salonie, gdzie dławiące było powietrze od gorąca lamp i ciężkie melancholiczną ciszą, co nastała po wybuchu zjadliwych sporów i kłótni, których salon ten był widownią, oboje popatrzyli na siebie i opadły im ręce bezwładnie. Ona przecież usiłowała jeszcze rozśmiać się i wyszeptała:
— Uprzedzałam cię z góry, ja to pojęłam od razu...
Ale przerwał jej znowu zrozpaczonym gestem.
Jakto! Takiż był koniec długiego jego złudzenia, tego snu o wieczności uczuć ludzkich, który
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/599
Ta strona została przepisana.