Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/602

Ta strona została przepisana.

niedawała. I co tu zrobić, mój Boże! Iść z nim rzucić mu się na szyje, tam? Chwiała się idąc, i za każdym krokiem, co ich zbliżał do rzeki czuła, że jej bardziej martwieją członki. Tak, szedł tam wprost: placem teatralnym, placem da Carrousel, nakoniec wstąpił na most Saints-Pères. Szedł nim przez chwilę, potem przystąpił do baryery nad wodą; wydało jej się, że się rzuca i krzyk straszny zamarł w ściśniętem jej gardle.
Ale nie, stał nieporuszony. Czyżby tylko ta Cixé, co nań poglądała teraz z nurtów Sekwany, zwabiła go tutaj, to serce Paryża, którego wizyę nosił z sobą wszędy, którą wywoływał wiecznie nieruchomemi swemi oczyma, po przez mury, która przez mil całych przestrzenie wołała nań dosłyszalnem tylko dla niego wołaniem? Nie śmiała jeszcze mieć tej nadziei, stanęła po za nim, śledząc go z obłędem niepokoju, wciąż widząc go w okropnym skoku, silą woli tylko opierając się chęci zbliżenia doń z obawy, by swem ukazaniem się nie przyspieszyć katastrofy. Boże mój! stać tam, o kilka kroków zaledwie, z uczuciem, co nas trawi, z zakrwawioną macierzyńską miłością i niemódz nawet odważyć się na ruch jakiś choćby, by go powstrzymać!
On, stał wyprostowany, nieporuszył się i patrzył w noc ciemną.
Była to noc zimowa, niebo było zamglone, czarne jak sadze, wiatr zimny, przenikliwy, wiał