Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/609

Ta strona została przepisana.

Ah! jakąż litością przejęte było serce Krystyny, jakiemiż łez pełnemi oczyma patrzała na niego! Przez chwilę miała myśl pozostawić go przy tej pracy szalonej, jak się pozostawia maniakowi przyjemność jogo obłędu. Bo teraz pewnem to było, że nie skończy już nigdy tego obrazu. Im więcej upierał się, tem więcej wzmagała się niejednolitość pracy, tem tony stawały się cięższe i zanikał pierwotny rysunek! I ta nawet, ta grupa wyładowujących zwłaszcza, dawniej tak udatna, wszystko to psuło się teraz; on jednak dążył do celu, upierał się przy wykończeniu wszystkiego, zanim się weźmie do figury środkowej, nagiej kobiety, która pozostawała trwogą i żądzą wszystkich godzin jego pracy, ciałem, nabawiającem go szału, które zabije go w dniu, kiedy zechce w nie tchnąć życie. Od kilku miesięcy już ani tknął jej pendzlem; i to właśnie uspakajało Krystynę, czyniło ją wyrozumiałą i litościwą w zazdrosnym żalu: dopóki niepowracał do tej kochanki upragnionej a strasznej, mniejszą wydawała jej się zdrada.
Z nogami zziębniętemi na podłodze, zwracała się już, aby wrócić do łóżka, kiedy nagłe wstrząśnienie przywiodło ją napowrót. Z początku nie pojęła wszystkiego, teraz dopiero widziała dobrze. Pendzlem, zmaczanym w farbie, zaokrąglał on teraz właśnie pulchne kształty, z gestem szalonej pieszczoty; a do ust przywarł mu uśmiech nieruchomy i nie czuł gorącego wosku