Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/612

Ta strona została przepisana.

niom! W ciągu dziesięciu lat nie przypominam sobie, abym przeżyła bodaj jeden dzień bez łez... Nie, daj mi pokój, muszę ulżyć sobie, muszę wypowiedzieć wszystko, skoro znalazłam na to dość siły... Dziesięć lat opuszczenia, dziesięć lat codziennego deptania; niemódz niczem być dla ciebie, czuć się z dniem każdym usuwaną coraz, coraz to dalej, zejść do roli służącej; a widzieć tę drugą, tę złodziejkę, jak codzień pewniejszą nogą staje między tobą a mną, jak cię zabiera na wyłączną swą własność i tryumfuje i znieważa mnie... Bo ośmiel się powiedzieć, że mi cię niezabrała, członek za członkiem, że nie wzięła twego mózgu, serca, ciała, wszystkiego! Pochwyciła cię w swe szpony, jak zbrodnia, trzyma cię, pochłania, trawi. Nakoniec ona jest twoją żoną, nieprawdaż? To nie ja już, ale ona dzieli z tobą łoże... Ah! przeklęta! Ah! łajdaczka!...
Teraz już słuchał jej Klaudyusz, zdziwiony tym strasznym krzykiem boleści, wpół rozbudzony zaledwie z dręczącego swego snu tworzenia, nierozumiejąc dobrze jeszcze, dlaczego tak doń przemawia. I w obec tego oszołomienia, w obec tego drżenia człowieka, pochwyconego na rozpuście, ona uniosła się więcej jeszcze, weszła na drabinę, wyrwała mu świecę z ręki i z kolei teraz ona poczęła przesuwać ją, oświecając obraz.
— Ale przypatrzże ty się temu! Ależ powiedz raz sobie, czem to jest, do czegoś doszedł! To