Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/613

Ta strona została przepisana.

ohydne, potworne, toć to budzi litość i śmiech zarazem, trzeba żebyś raz przejrzał nakoniec i zobaczył to we właściwem świetle! Co? Patrzaj, jakie to brzydkie, jakie głupie?... Widzisz dobrze, żeś zwyciężony, po cóż upierać się jeszcze? To brak zdrowego sensu i to mnie oburza właśnie... Jeśli nie możesz być wielkim malarzem, toć jeszcze pozostaje nam życie, ah! życie, życie...
Postawiła świecę na platformie drabiny, a ponieważ zszedł z niej chwiejnym krokiem, skoczyła, aby stanąć obok niego; i znaleźli się oboje na dole, on, padł na ostatni stopień, ona przysiadła na ziemi, pochwyciwszy, i ściskając silnie, ręce jego opadłe bezwładnie.
— Patrzaj, jest przecież życie... Odpędź od siebie tę zmorę, wygnaj ją i żyjmy, żyjmy znów razem... Nie jestże to głupie być dwojgu tylko, starzeć się już i dręczyć, i nie umieć zdobyć dla siebie trochę szczęścia? Daj pokój, ziemia i tak pochłonie nas aż nadto prędko! Postarajmyż się pierwej rozgrzać trochę, pożyć, kochać się. Przypomnij sobie Bennecour!... Posłuchaj mego marzenia. Ja chciałabym uwieść cię ztąd jutro. Ucieklibyśmy daleko od tego przeklętego Paryża, znaleźlibyśmy gdzieś na świecie szerokim jakiś kącik spokojny, a wtedy zobaczyłbyś, jakbym ci przyjemnem uczyniła życie, jakby nam było dobrze zapomnieć o wszystkiem we wzajemnym uścisku... Z rana śpi się w wielkiem