Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/616

Ta strona została przepisana.

zowała tam, całkiem naga, jedna myśl tylko dawała mi potrzebną do tego odwagę: chciałam walczyć, spodziewałam się, że mi się uda odzyskać ciebie, a tu nic, nic, choćby tylko pocałunku w ramię, zanim mi pozwolisz włożyć napowrót suknie! Mój Boże! jakżem ja wstydziła się często! jakież musiałam połykać zmartwienie, czując się tak wzgardzoną i zdradzoną!... Od tej chwili wzgarda twoja dla mnie tylko wzrosła jeszcze; i widzisz do czego doszliśmy; do tego, że dziś kładziemy się tuż obok siebie co noc, nie dotknąwszy się nawet palcem. Minęło ośm miesięcy i dni siedm, ja je policzyłam! minęło ośm miesięcy i dni siedm jak nie mieliśmy nic z sobą.
I ciągnęła dalej śmiało, wypowiadała swobodne zdania ta kobieta czysta a zmysłowa, tak goląca w swej miłości, z ustami nabrzmiałemi skargą a taka dyskretna nastęnie, tak milcząca o wszystkich tych rzeczach, nie chcąca mówić o nich, odwracająca głowę z uśmiechem pomięszania. Ale teraz egzaltowała ją żądza, ta wstrzemięźliwość była dla niej zniewagą. I zazdrość jej nie myliła się bynajmniej, musiała obwiniać malarstwo, bo tę męzkość, której jej odmawiał, zachowywał i oddawał przeniesionej nad nią rywalce. Wiedziała dobrze dlaczego tak ją zaniedbuje. Często naprzód, kiedy miał na dzień jutrzejszy zamierzoną wielką pracę i kiedy przytulała się do niego, powiadał jej, że to niemożliwe, że to zbyt go męczy; potem utrzymy-