wał, że wyrwawszy się z jej uścisków przez trzy dni przynajmniej przychodzić musi do równowagi, że mózg ma wstrząśniony, niezdolny do stworzenia czegośkolwiek dobrego; i tym sposobem zwolna nastąpiło zerwanie, naprzód tydzień, w oczekiwaniu wykończenia jakiegoś obrazu; potem miesiąc, aby nie przeszkodzić innemu, rozpoczętemu, nad którym pracę trzeba było w bieg wprowadzić; potem jeszcze odleglejsze daty, sposobności zaniedbywane, powolne odwyknienie, ostateczne zapomnienie. W głębi tego wszystkiego, ona odnajdowała teoryę powtarzaną po sto razy w jej obecności: geniusz winien być czystym, nieskalanym, należało oddać się całkowicie i wyłącznie tylko swemu „dziełu“.
— Odtrącasz mnie — zakończyła gwałtownie — odsuwasz się odemnie nocą, jak gdybym przejmowała cię wstrętem, uciekasz gdzieindziej i po to, aby kochać co? Nie, wizyę jakąś, złudę, trochę pyłu, farby na płótnie!... Ale jeszcze cios jeden, przypatrz że się jej, tej twojej kobiecie, tam u góry! przejrzyj wreszcie, jakiego w twem szaleństwie zrobiłeś z niej potwora! Alboż tak jest zbudowaną kobieta! Alboż ma która uda złote i której brzuch połyska barwami kwiatów? Zbudź się raz, otwórz oczy, wejdź w twe istnienie...
Klaudyusz, ulegając stanowczemu, nakazującemu gestowi, którym ukazywała mu obraz, podniósł się i patrzał. Świeca, pozostała na
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/617
Ta strona została przepisana.