jąc, szukałam zmarszczek... Ale to nie było prawdą! Czuję to dobrze, żem nie zestarzała się, że jestem zawsze tą samą młodą, tą samą silną.
Potem, ponieważ usiłował wydrzeć się jej jeszcze:
— Patrzaj-że! — zawołała.
Cofnęła się o trzy kroki, nagłym ruchem zerwała koszulę i stanęła przed nim naga, nieporuszona, w tej pozycyi, w której przestała tak długie posiedzenia. Ruchem brody wskazała mu postać obrazu:
— Patrz, możesz porównywać, jam młodsza od niej... Daremnieś klejnotami przyozdobił jej skórę, jest zwiędła jak liść zeschły... Ja mam zawsze lat ośmnaście, bo cię kocham...
I w istocie promieniała młodością w bladem świetle. W tym wielkim wybuchu miłości, nogi jej występowały smukłe i delikatne, biodra zaokrąglały się jedwabisto, jędrne łono sterczało, nabrzmiałe krwią żądzy.
Już pochwyciła go napowrót, przycisnęła do siebie teraz bez tej przeszkadzającej koszuli i ręce jej błąkały się, chwytały go wszędzie, za biodra, za ramiona, jak gdyby w tej pieszczocie szukały jego serca, chcąc je napowrót objąć w posiadanie, i równocześnie całowała go z całej siły, nienasyconemi usty, w twarz, w brodę, po rękawach, w próżnię. Głos jej zamierał, mówiła już tylko zdyszanem tchnieniem, przerywanem westchnieniami.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/620
Ta strona została przepisana.