Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/622

Ta strona została przepisana.

o tym niedokończonym obrazie... Ale czy mogę żyć jeszcze, skoro praca mnie niepotrzebuje? Jak żyć po tem, po tem, co jest tam, com stracił przed chwilą.
— Będę cię kochać, i żyć będziesz.
— Ah! nigdy nie będziesz mnie dość kochać... Znam ja siebie dobrze. Trzebaby mi było jakiejś radości nieistniejącej zupełnie, czegoś, coby mi kazało zapomnieć o wszystkiem. Już byłaś bezsilną, ty nic nie możesz.
— Jednak, jednak zobaczysz... Patrz! wezmę cię tak, ucałuję twoje oczy, usta, ucałuję każdą część twego ciała. Ogrzeję moją piersią, splączę nogi moje z twojemi, oplotę cię memi ramiony, będę twojem tchnieniem, krwią twoją, twojem ciałem...
Tym razem był pokonany, wraz z nią zapłonął, uciekał do niej, schował głowę na jej piersi, z kolei okrywając ją pocałunkami.
— Dobrze więc! ocal mnie, tak! weź mnie jeżeli nie chcesz, bym się zabił... I wymyśl dla mnie szczęście, daj mi poznać takie, któreby mnie zatrzymało... Uśpij mnie, obróć mnie w niwecz, abym się stał twoją własnością, twoją rzeczą, takim niewolnikiem, takim maleńkim, bym się mieścił pod twoją stopą, w twoim pantoflu... Ah! zejść do tego, żyć tylko twojem tchnieniem, posłusznym ci być jak pies, jeść, posiadać cię i spać, gdybym mógł, gdybym mógł!
Z jej ust wyrwał się okrzyk zwycięzki.