Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/624

Ta strona została przepisana.

— Powiedz, że już nie będziesz pracował, że drwisz sobie z tego, że popalisz twoje obrazy, aby mi zrobić przyjemność.
— Popalę moje obrazy, nie będę już pracował.
— I powiedz, że jedynem szczęściem jest, trzymać mnie tak, jak mnie trzymasz teraz, że niemasz jak ja, i że plujesz na tamtą, na tę, którą malowałeś. Pluńże, pluń, niech usłyszę!
— Patrz! pluję, niema jak ty.
I rozpoczęli na nowo ten lot do gwiazd w szale upojenia. Zachwyty ich powtarzały się, trzy razy zdawało im się, że ulatują z ziemi na skraje nieba. Jakież to szczęście wielkie! Jakim sposobem nie pomyśleli o tem, by szukać uleczenia w tem szczęściu, tak pewnem. I oddawała mu się znowu i pewnem już było, że teraz żyć będą szczęśliwi, ocaleni, nieprawdaż, odkąd posiedli już to upojenie.
Miało dnieć już, kiedy Krystyna zachwycona, zmorzona snem, zasnęła na ramieniu Klaudyusza. Otaczała go nogą, przerzuciwszy ją w poprzek nóg jego, jak gdyby chciała się zapewnić, że jej się nie wymknie; i z głową pochyloną na tej piersi męzkiej, która jej służyła za ciepłe wezgłowie, oddychała swobodnie z uśmiechem na ustach. On zamknął oczy; ale znowu, mimo wyczerpującego znużenia, otwarł je napowrót i patrzał w ciemność. Sen uciekał od niego, głuchy nawał zmięszanych myśli ogarniał go w tem osłupieniu, w miarę jak chłódł i trzeźwiał