Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/65

Ta strona została przepisana.

jest wiecznych wylizanych, wystruganych modeli szkoły, tego malarstwa przyprawnego sokiem szyku, haniebnie wysmarzonego wedle recepty? Nadchodzi dzień, w którym jedna jedyna wiązka marchwi oryginalna — brzemienna będzie przewrotem, rewolucyą formalną. Dla tego to te raz zadawalnia się on tem, że chodzi malować do pracowni Boutina, pracowni swobodnej, którą dawny model utrzymuje na ulicy de la Huchette. Kiedy tam zapłacisz dwadzieścia franków woźnemu, znajdziesz nagości do zbytku, mężczyzn i kobiet, zaciekły też był, zapominał o jedzeniu i o piciu, walcząc bez wytchnienia z naturą, oszalały pracą obok szczęśliwców, którzy oskarżali, go o próżniacze nieuctwo, którzy z arogancyą mówili o swych studyach, dlatego, że kopiowali nocy i usta pod okiem mistrzów.
— Słuchaj, mój stary, skoro która z tych lal wymaluje mi taki tors jak ten, niech przyjdzie mi powiedzieć, a wtedy pogadamy.
I końcem pędzla wskazywał studyum z modelu, zawieszonego na ścianie przy drzwiach. Było ono wspaniałe, namalowane z tą mistrzowską szerokością; obok niego były jeszcze prześliczne kawałki, nogi dziewczynki, wytworne delikatną prawdą, zwłaszcza też brzuch kobiety, ciało iście atłasowe, drgające zda się, żywe krwią, co płynęła pod skórą.
W rzadkich godzinach zadowolnienia z siebie, dumnym był z tych kilku studyów, jedynych,