Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/73

Ta strona została przepisana.

poprawnych, ale nieco sztywnym, nadętym wyrazie, włosach krótko przystrzyżonych, z sumiastym już wąsem. Podał obu ręce i zatrzymał się z miną zdziwioną przed obrazem. W gruncie, to malarstwo, przekraczające reguły, raziło go, wytrącało z równowagi jego poszanowanie dobrego ucznia, dla wszystkich ustalonych formułek — i dawna tylko przyjaźń przeszkadzała mu zazwyczaj w wyrażeniu krytyki. Ale na ten raz cała jego natura podnosiła bunt widocznie.
— No, cóż takiego wreszcie? Nie podoba ci się to? — spytał Sandoz, który go śledził.
— Owszem, owszem, o! bardzo dobrze namalowane... Tylko...
— Dalej, porodź że raz. Cóż cię tak razi? — Tylko ten pan, taki całkowicie ubrany, tam, pośród tych kobiet nagich... Nikt tego nigdy nie widział.
Od razu wybuchnęli obadwaj inni. Alboż w Luwrze niema ze stu obrazów, tak samo złożonych? A potem, jeżeli nie widziano dotąd: to zobaczą teraz. Któżby pytał o publikę, drwiono sobie z niej!
Nie przerażony bynajmniej gwałtownością tych odpowiedzi, Dubuche powtarzał spokojnie:
— Publiczność nie zrozumie... Publiczność uważać to będzie za świństwo... Tak, bo też to świństwo.
— Ciasny brudny mieszczuchu! — zawołał Klaudyusz, przywiedziony do rozpaczy. — Ależ